piątek, 12 września 2014

Pauza

Witam!
Wszystko na świecie kiedyś się kończy: dni, noce, życie... świat przemija. Czas tego bloga również przeminął, choć bardzo prawdopodobne, że kiedyś - niczym mistyczny feniks - odżyje. Na własnych "popiołach".
Jestem grafomanką, grafomanką, która lubi pisać, lubię tworzyć nowe historie - chociażby tylko w umyśle - więc z pewnością pisania nie porzucę. Czas, gdy blog będzie w zawieszeniu, będzie dla mnie pauzą od nękającej myśli, ile to czasu minęło już od ostatniego postu i jakie to marne efekty są mojej pracy nad kolejnym "dziełem". Chcę się podszkolić. Na spokojnie zrealizować kilka planów, starając się nie robić żadnych.
Od teraz do kiedyś tam moje życie blogowe zostaje wstrzymane.
Pozdrawiam (nie żegnam się, broń Boże!),
roxette16

I oby wena wam sprzyjała!

piątek, 29 sierpnia 2014

Ważne wieści

Ostatnio tak sobie sporo myślałem i doszedłem do następującego wniosku: skoro pisuję głównie cyberpunk i on mi nawet całkiem dobrze wychodzi, to dlaczego nie miałbym założyć bloga, na którym będzie pojawiała się tylko twórczość z tego konkretnego gatunku? Raz, byłoby to znacznym udogodnieniem dla tych, którzy chcieliby czytać ten mój cyberpunk, dwa, blogów, na których pojawiają się tego typu opowiadania, znalazłem raptem… jeden, nie licząc tego, co ja piszę. Wiem, że sporo mieszam i domyślam się, że parę osób ma ochotę mnie w tym momencie rozszarpać, czemu w ogóle się nie dziwię, ale myślę, że warto byłoby rozreklamować cyberpunk. Może znajdą się w blogosferze osoby, które go polubią. Łatwiej więc będzie im znaleźć taką twórczość, gdy blog będzie się koncentrował tylko na niej.
Dlatego więc stworzyłem nowego bloga (link podam na końcu), na którym pojawiły się moje dotychczasowe opowiadania i pojawią się te, które dopiero mam w planach, a jest tego naprawdę mnóstwo. Dzięki temu też nie będę zaśmiecał bloga roxette16, chociaż nie zamierzam do końca porzucić publikowania tutaj. Będę wrzucał te opowiadania, które z cyberpunkiem nie mają niczego wspólnego i rzadziej niż do tej pory. Niech to będzie blog głównie ze wspaniałą twórczością roxette16 ; )
Blog na razie wygląda marnie, z tego względu, że na obecnym kompie nie mogę wszystkiego zrobić tak, jakbym chciał oraz dlatego, że wciąż wręcz błagam wspomnianą wyżej roxette16, żeby zrobiła za/dla mnie szablon, bo ja się na tym kompletnie nie znam.
Jeśli jesteście wspaniałomyślni i choć trochę mnie lubicie, to bardzo, bardzo prosiłbym o przekopiowanie waszych komentarzy spod tekstów na tym blogu i przeniesienie ich na ten nowy. Dlaczego? Nie chciałbym, żeby wasze komentarze przepadły, bo naprawdę wiele dla mnie znaczą. Podnoszą na duchu, powodują uśmiech na mej twarzy i tak dalej, co tylko motywuje do dalszego pisania ; ) No i jest też drugi powód, bardziej egoistyczny. Jakiekolwiek komentarze, a nie jest ich mało, spowodowałyby wrażenie, że blog jest odwiedzany i ktoś te teksty czyta (co jest w sumie prawdą, jakby nie patrzeć). Potencjalny nowy czytelnik wszedłby, zobaczyłby, że trochę komentarzy jest i zapewne stwierdziłby, że skoro ludzie czytają i te komentarze nie są denne, to znaczy, że teksty są dobre. Dlatego jeszcze raz bardzo proszę o to i obiecuję wynagrodzić waszą pomoc masą nowych rozdziałów i nowych opowiadań ; )
Żeby nie było czczego gadania, oto link: Cyberpunkowe Opowieści
A.J.

środa, 20 sierpnia 2014

Na stronie

Witam!
Chciałabym przeprosić za swoje zaległości. Wiem, że od dawna niczego nie wstawiłam, ale mam wymówkę - chwilowy brak możliwości. I taka mini depresja twórcza, ale to tak na marginesie. Staram się ją przełamać i powoli tworzę... coś. Chciałabym owo "coś" skończyć jak najszybciej, jeszcze w tym tygodniu, jak siły wyższe dopomogą (bo chyba tylko to może pomóc na moją rodzinkę i moje zacięcie twórcze), lecz niczego w tym temacie nie obiecuję.
Mam również tyły na Waszych blogach. Z chęcią już teraz bym się nimi zajęła, ale wtedy musiałabym odstawić na jakiś czas pisanie, a wolałabym tego uniknąć. Mogę jednak obiecać, że kiedy tylko będę mogła, spróbuję to nadgonić.
Oficjalnie i publicznie dziękuję też A.J., dzięki któremu ten blog jeszcze jakoś funkcjonuje. Gratuluję również ośmiu wstawionych postów w ciągu miesiąca naszej współpracy. 
Pozdrawiam serdecznie,
roxette16

sobota, 9 sierpnia 2014

Mini Felieton [A.J.]

Blogosfera jest śmieszna.

   Przepraszam za te śmiałe i dośc ofensywne słowa, jednakże mam pełne prawo do subiektywnej opinii. Przez te jakieś półtorej roku, jak "bawię się" w blogowanie, zauważyłem pewne zależności, zachowania ludzi, które jednocześnie mnie śmieszą jak i irytują. Dlaczego i jakie to zachowania, już tłumaczę.
   Większość autorów blogów jest egoistyczna. Możecie mnie za to zlinczować, ale taka jest prawda. Na prawie każdym blogu można znaleźć komentarze typu: "yaaay, ale fajne! Bardzo mi się podoba! *tutaj link do bloga*". Jest tego pełno. Ludzie piszący takie komentarze mają w dupie twórczość osoby, której bloga odwiedzają i paroma nic nieznaczącymi słowami chcą zachęcić do zajrzenia na ich bloga. Może i by to nie wkurzało tak bardzo, jakby taki człowieczek poświęcił z dziesięć, dwadzieścia minut na przeczytanie rozdziału, dwóch, trzech, zależy od chęci, wyraził swoją opinię o nich i dopiero wtedy wrzucił link do siebie. Doceniam trud takich ludzi, że chciało się im zapoznać z moją twórczością i z chęcią do nich zajrzę.
   Osobnym przypadkiem jest wrzucanie linków w przeznaczone do tego zakładki. "Spam", "Autoreklamy" czy jak to inaczej nazwać, są stworzone po to, żeby tego typu komentarze nie zaśmiecały bloga. Dla mnie są też INFORMACJĄ jakich blogów i ich autorów powinienem unikać. Dlaczego mam takie zdanie? Ponieważ, iż, aczkolwiek, dlatego że skoro taka osoba ma w dupie mnie, mojego bloga i moją twórczość, to dlaczego ja miałbym traktować ją w inny sposób? U mnie to działa jak karma - co dajesz, to do ciebie kiedyś wraca.
   Teraz jedna z rzeczy, które bardziej mnie śmieszą niż wkurzają. Chodzi mi o to całe odwdzięczanie się. Nieraz zauważyłem, że ktoś, kto ma zaobserwowanego mojego bloga i czyta go, po pewnym czasie przestaje czytać, bo ja bloga tej osoby nie komentuję. Przykro mi, ale nie wszystkie opowiadania wpasowują się w mój gust i mam wybrane parę blogów, które czytam i staram się komentować. Nie zawsze mam chęci i siły, by wymyślić coś sensownego albo czytam hurtem, jak to jest w przypadku Omegona Alphariusa (pozdrawiam!). Nie oczekuję od niego oraz pozostałych "wybrańców", żeby się odwdzięczali. Ich wola, ich czas, ich wybór. Tak było w przypadku blogerki Freyji (również pozdrawiam). Znalazłem opis na spisie blogów, zaintrygował mnie, zacząłem czytać i doceniłem jej małe arcydzieło, komentując. I nawet nie przeszła mi przez głowę myśl, że powinna się odwdzięczyć i odwiedzić mnie. Bo ja przychodzę i czytam, a nie reklamuję się.
   Zabawne jest też to, że niektórzy nagle przypominają sobie o mnie, gdy u nich zostawię po sobie ślad, mimo że mój blog jest zaobserwowany. Ale cóż, na blogosferze przeważa "handel wymienny" - obserwacja za obserwację, komentarz za komentarz. Dzięki, ale ja się w takie coś nie lubię bawić. Kto mnie czyta, niech mnie czyta dalej, o ile oczywiście ma na to ochotę. Kto mnie czytał, a przestał, bo ja go nie czytam - niech spada, nie jest osobą godną nawet splunięcia.
   Na jednym z blogów znalazłem "fajny" komentarz, który spowodował u mnie wybuch śmiechu. Aż pozwolę sobie go zacytować: "Obiecuję nadrobić Twoje rozdziały i zostawić sensowny komentarz z opinią, gdy tylko dostanę odzew na ten komentarz. Chciałabym wiedzieć jak jesteś ustosunkowana do mojej historii zanim zacznę." Gorąco (nie) pozdrawiam autorkę tego komentarza; ma panna lub pani u mnie wielkiego minusa za takie podejście.
   Wątpię, żeby mój mini felieton zmienił cokolwiek w blogosferze, chyba że trafiłby do większej ilości osób. Chciałbym, żeby to specyficzne miejsce w internecie stało się choć trochę lepsze i mniej egoistyczne, bo ludzie głównie myślą o tym, żeby jak najlepiej zareklamować swojego bloga.
A.J.

czwartek, 24 lipca 2014

Kopuła - część druga [roxette16]

W kolejkach do toalet stało ze dwadzieścia osób. Kabin było cztery. Stały przy ogrodzeniu w równym rzędzie, jedna obok drugiej. Bardziej przypominały prowizorycznie zmontowany barak: ściany zbudowane z połączonych blach przymocowanych do drewnianej konstrukcji, nad którymi powiewała szara brezentowa płachta służąca za dach. Za drzwiami postawiono drewniane skrzynie z wyciętymi dziurami na środku, ustawione nad wykopanym dołem. Odkąd rok temu kanalizacja padła, to tu lądowały wszelkie nieczystości. Bądź co bądź załatwiać się trzeba. Od czasu do czasu opróżniano dół, ale nie sposób usunąć fetor szczyn i starego kału, który się tu unosił i którym zdążyło przesiąknąć wszystko, z czym miał dłuższy kontakt.
Drzwi trzeciej kabiny od prawej właśnie się otworzyły. Wyszła z niej Christina Scheiner. To niewysoka, pulchna kobieta, będąca jedną z osób zajmujących się porzuconymi i osieroconymi dzieciakami, które są zbyt małe, by móc samodzielnie troszczyć się o siebie. Blondynka szybkim krokiem oddaliła się od wychodka. Gdy smród zelżał, odetchnęła z ulgą.
Kiedy była już kilkanaście metrów dalej, jej uwagę zwróciła zażarta kłótnia przy tylniej bramie, która w szybkim czasie zmieniła się w bójkę. Scheiner zobaczyła, jak dwaj mężczyźnie turlają się po ziemi, okładając przy tym wzajemnie pięściami. Podbiegło do nich dwóch mundurowych. Blondynka obojętnie ruszyła dalej, przywykła do awantur, lecz przeszła zaledwie parę metrów, gdy zauważyła coś, co sprawiło, iż stanęła jak wryta.
Przed płotem dwóch małych chłopców, na oko ośmioletnich, przerzucało kamienie przez siatkę. Śmiali się, wygłupiali. Robili głupie miny do postaci znajdującej się po drugiej stronie. To właśnie ona wywołała tę reakcję u Christiny.
Za ogrodzeniem stała mała dziewczynka.
Jedna z kobiet stojących w kolejce zauważyła malców i przywołała ich do siebie. Chłopcy, którym przerwano zabawę, podbiegli do niej, śmiejąc się i przepychając po drodze. Kobieta schwyciła ich za rękawki koszulek i zbeształa ich.  Po chwili puściła chłopca do zwolnionej toalety. Ten puścił oko do kolegi i zniknął za drzwiami.
Christina, której minął pierwszy szok, ruszyła w stronę ogrodzenia. Szła wolno, czując się tak, jakby powietrze wokół nagle zgęstniało. Zatrzymała się metr od siatki.
Dziecko miało nie więcej niż sześć, siedem lat. Pomięta sukienka z ciemnymi plamami na przedzie, niegdyś błękitna, teraz zszarzała od pokrywającego ją kurzu, wisiała w strzępach na drobnym, kościstym ciele. Skóra dziewczynki była sucha, przykryta warstwą brudu, drobne dłonie i gołe stopy zakończone połamanymi paznokciami. Piegowaty nosek, szczupłe policzki i kępki jasnorudych, przetłuszczonych włosów okalających małą twarzyczkę. Tylko te oczy…
- Sarah… Skarbie, to ty? – spytała Christina, podchodząc bliżej. Prawie dotykała siatki. – Już nic ci nie grozi. Kotku, chodź tu, one nic ci nie zrobią…
Dziewczynka wydała z siebie cichy, skrzekliwy dźwięk i również się zbliżyła. Kołysała się w przód i w tył na swoich bosych nogach, przyglądając się kobiecie w milczeniu z beznamiętnym, wręcz bezmyślnym wyrazem twarzy. Zapadnięte oczy były okrągłe i wielkie jak spodki.
Christina wyciągnęła drżącą z emocji dłoń. Zanim jednak przełożyła ją przez kratę, dziecko z dzikim wrzaskiem skoczyło do przodu, szczerząc drobne ząbki.
Trafiło na odgradzającą je siatkę.
Gdy tylko dziewczynka zetknęła się z drutami, przez drobne ciało przeszedł prąd o napięciu pięciu tysięcy woltów.
Efekt był natychmiastowy. Każdy mięsień w jej organizmie skurczył się; zaczęła drgać. Zaraz potem wokół rozszedł się swąd palonej skóry. W końcu odpadła od ogrodzenia i z głuchym łupnięciem upadła na ziemię.
- Sarah…?
Christina stała z oczami rozszerzonymi ze strachu. Ręce przycisnęła do piersi, z trudem łapiąc oddech. Przyglądała się zwęglonemu ciału. Twarz zastygła w wyrazie bólu, głodu i bezsilnej wściekłości już w niczym nie przypominała jej małej córeczki.
Opadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Z jej gardła wyrwał się cichy jęk. Po policzkach popłynęły łzy. Ledwo do niej docierały zaniepokojone rozmowy zbliżających się ludzi. Kiwając się w przód i w tył wciąż powtarzała szeptem jedno imię: Sarah.
W pewnym momencie poczuła na ramieniu ciężką dłoń. Drgnęła i spojrzała w twarz żołnierza. Piwne oczy patrzyły na nią chłodno spod nastroszonych brwi.
-Wstawaj. Już, zjeżdżaj stąd! – warknął, szarpiąc ją za sweter.
- Już, już idę – powiedziała, odsuwając się od siatki. Jeszcze raz przyjrzała się postaci, która teraz leżała z wypalonym śladem kratki na twarzy, ze zwiniętymi w pięści dłońmi i podkurczonymi palcami u nóg. Znad jej ciała unosiły się stróżki jasnoszarego dymu.
Christina wstała. Za nią zebrał się zaciekawiony tłum, który żołnierze starali się rozegnać. Emma, sześcioletnia dziewczynka, którą przez pewien czas zajmowała się Christina, kiedy dopiero co zaczęli nowe życie w bazie, wyrwała się z objęć opiekunki i przemknęła obok mundurowych. Ustała obok Christiny chwytając jej dłoń i spojrzała na ciało.
- Dlaciego ta dziewcinka tam jest? – spytała sepleniąc, spoglądając w górę na kobietę.
- To nie dziewczynka – odparła zamykając oczy, chcąc powstrzymać łzy. -  To mutant. Chodź, Emmo.
Scheiner odprowadziła dziecko do zdenerwowanej opiekunki, która skarciła dziewczynkę i niemal ciągnąc ją za sobą, oddaliła się. Dziecko odwracało się, szło tyłem, byle tylko móc jak najdłużej patrzeć na martwego mutanta.
Christina również chciała odejść, jednak kiedy z lasu zaczęły wyłaniać się mutanty, została wśród ludzi, którzy nie bacząc na niezbyt skoordynowane działania żołnierzy, pozostali w pobliżu. Obserwowała jak powoli podchodzą do tej drobnej dziewczynki, tak bardzo podobnej do jej małej Sarah, jeśli nie liczyć oczu; owalnych źrenic, zżółkniętych, przekrwionych białek i przetykanych niebieskimi żyłkami, pozbawionych rzęs powiek.
Niezdarne, niekształtne zombie łaknące krwi i świeżego mięsa, rzuciły się na zwęgloną postać, wbijały swoje kły w jej ciało. Gdy wysoki, łysy mutant o zdeformowanych dłoniach oderwał krwisty ochłap ze szczupłego ramienia i zaczął przeżuwać go ostrymi zębami, a ciemnoczerwona krew popłynęła mu po brodzie, Christina odwróciła się na pięcie i odeszła, czując napływ potężnej fali mdłości.

Przechodząc obok tych kilku straganów poszukiwaczy, gdzie można było nabyć dodatkowe przedmioty i nadliczbowe jedzenie, Scheiner pozdrowiła kilka znanych jej osób, stojących w grupkach przed nimi. Największa kolejka, zadziwiająco równa,  która powoli się zmniejszała, prowadziła do niskiego budynku z płaskim dachem z zamontowanymi panelami słonecznymi – Spiżarki, jak go potocznie zwano, niegdyś będącą stołówką. Wewnątrz, troje czy czworo ludzi, rozdawało racjonowaną żywność. Pełniło tam wartę również trzech żołnierzy, będących ubezpieczeniem na wypadek zamieszek. Jak to mówią, ostrożności nigdy dosyć. Zwłaszcza, gdy chodzi o żywność, z którą ostatnio jest coraz gorzej, choć nikt o tym głośno nie mówi, zwłaszcza ci, którzy są za to bagno odpowiedzialni.
Gdy mijała budkę Rey’a Ratchforda znanego również jako Szczur, szczupły mężczyzna o ciemnej cerze i szpakowatych włosach, poszukiwacz i właściciel stoiska zarazem, zawołał do niej zza stolika. Przed stołem zastawionym puszkami z żywnością, torebkami mąki, cukru, soli i makaronu, przenośnymi filtrami, manierkami, bronią oraz innego rodzaju przedmiotami, stało dwóch mężczyzn, przyglądających się tym sprzętom. To bracia Goldman, których Christina znała. Na początku pomagali jej, zanim nie zajęli się pracami fizycznymi; obaj byli krzepkimi trzydziestolatkami, sympatycznymi, choć niezbyt bystrymi. Nie sądziła, by mieli coś, czym mogliby zapłacić, lub wymienić się na towary Szczura. Kiedy ją zauważyli, oddalili się, mrucząc powitanie pod nosem, gdy się mijali.
Scheiner zbliżyła się do straganiarza dość niechętnie, woląc raczej udać, że go nie dosłyszała niż wdawać się z nim w rozmowę; po tym, co niedawno widziała, wciąż czuła się nieco oszołomiona i przerażona. Nie wypadało jednak go zignorować; już teraz odwróciło się w jej stronę kilka osób. Szczur słynął ze swoich szemranych interesów i kojarzenie jej z nim nie było Christinie na rękę. Wolała zachować dobrą opinię, jaką się cieszyła. Dlatego z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic, przywitała się z mężczyzną.
- Chrissie, kotku, jak leci? – zagadnął, gdy stanęła przed nim.  Nie czekając na odpowiedź, zamaszystym ruchem ręki wskazał na rozłożone przed nim rzeczy. – Spójrz, co tu mam. Nie powiesz mi chyba, że nic z tego ci się nie przyda, co? – spytał żartobliwie, mrugając porozumiewawczo. – Nie chciałabyś niczego kupić? Może to? – Podniósł filtr, jeden z tych metalowych, dobrej jakości. I drogich. – Powiedz, masz już jakiś? Nawet jeśli, mam spore zapasy żarcia. Mięso w puszkach, sardynki w konserwach, zapuszkowane warzywa… Różne. – Pochylił się w jej stronę. - Na zapleczu, mam też trochę wódki i wina. Wiesz, warto się czasem zabawić w tych ponurych czasach.
- Szcz…Ratchford – przerwała mu. – Nie mam zamiaru niczego od ciebie kupować. Nie mam za co. Muszę już iść, dowidzenia.
Odwróciła się, lecz mężczyzna wychylił się jeszcze bardziej i złapał ją za ramię. Mimo wszystko, jego twarz zachowała złudnie sympatyczny i przyjazny wygląd.
- Kotku, nie udawaj. Wiem, że masz trochę złota. Widziałem cię wczoraj, jak wyhandlowałaś ze starym Lawsonem tę jego bezcenną pamiątkę, tą obrączkę z kamieniem. No, daj spokój. Na co ci taka ozdóbka? Chcesz się stroić dla swojego kochasia? Dla tego kłamliwego gościa? Mam tu wszystko, co jest potrzebne, by przetrwać w tym zadupiu. Wybierz sobie, co chcesz i dokonajmy transakcji, co ty na to, mała?
Szczur rzadko bywał natrętny, choć nie raz wykazał się uporem, gdy na czymś mu zależało. Jednak zwykle nie narzucał się ze swoim towarem. Po prostu czekał. Taką przyjmował strategię: zarzuca przynętę i czeka, aż ryba się złapie.
- Puść mnie, Szczurze – wycedziła Christina. Reputacja zeszła na dalszy plan. – Nie mam nic, powtarzam: nic, co mogłabym lub chciałabym ci sprzedać, jasne? I nie nazywaj Erica kłamcą
Mężczyzna zmrużył swoje szare oczy, a zmarszczki wokół jego ust pogłębiły się, lecz puścił ją i wyprostował ze sztucznym, przymilnym uśmiechem.
- Jak sobie życzysz, kotku. Ale pamiętaj: u mnie jest wszystko, czego byś chciała, a nawet jeszcze więcej.
Po wygłoszeniu swojego sloganu, przestał interesować się Christiną i skupił swoją uwagę na potencjalnych klientach, których widział w każdej osobie.
Kobieta odeszła, oburzona postępowaniem Szczura. I przestraszona… nie to nie najlepsze słowo – po prostu zaniepokojona jego spostrzegawczością. Pomogło jej to jednak choć na chwilę zapomnieć o małym zombie, którego zwęglone truchło zjadali teraz inni mutanci, wygłodniali, skoro zadowalali się padliną.

Na placu znajdowało się wiele osób. Część stała przed stoiskami i w kolejce po swój przydział żywności, ale zdecydowana większość krążyła wokół bez wyraźnego celu. Wiele osób w dwu, trzy, rzadziej więcej osobowych grupkach, dyskutowało zawzięcie, lub po prostu przechadzało się w przyjaznym milczeniu. Dzieci, które opiekunowie starali się mieć w zasięgu wzroku i pod względną kontrolą,  przemykały między dorosłymi, ganiając za sobą. Kilka grało w klasy niedaleko Spiżarki. Przy jednym z prywatnych stoisk dwie dziewczynki w wieku czterech i pięciu lat bawiły się szmacianymi lalkami, klęcząc na rozłożonym na piachu kocu.
Wciąż wzburzona Christina przeszła szybko przez plac, odpowiadając niedbale na pozdrowienia i wypatrując kogoś w tłumie. Kiedy między dwojgiem mężczyzn zobaczyła stojącego w cieniu wysokiego szatyna, szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, potrącając przy tym szczupłą, siwiejącą kobietę i wytrącając jej z ręki torbę. Reklamówka pękła, a cała jej zawartość rozsypała się na ziemię. Scheiner spojrzała w stronę mężczyzny, który również ją dostrzegł i pomachał jej, jednak zamiast ruszyć w jego stronę, schyliła się i mamrocząc pod nosem przeprosiny, pomogła pozbierać te kilka konserw, butelki wody i warzywa.
Nieznajoma zamiast podziękować, wyrwała jedzenie z jej rąk i przyciskając do piersi, oddaliła się, obrzucając ją wściekłym spojrzeniem. Christina wzruszyła tylko ramionami i skierowała się w stronę czekającego na nią mężczyzny.
- Chris? Co się stało? – spytał Eric Melton, kiedy kobieta do niego podeszła. Zerkał niepewnie w stronę straganu Szczura, przy którym Rey demonstrował rewolwer młodemu mężczyźnie w dredach. – O co mu chodziło? I dlaczego nie było cię tak długo? Widziałem Traupa. Kręcił się w pobliżu i wyraźnie niecierpliwił. Mam ci przekazać, że Marc…
Christina złapała rękę narzeczonego i uścisnęła ją w swoich dłoniach.
- Eric, musimy porozmawiać. Chodzi o coś innego niż... wiesz co. Na osobności – dodała ciszej, sugestywnie spoglądając wokół.
Mężczyzna po chwili się zgodził i również szeptem, spoglądając w bok, czego kobieta nie dostrzegła, rzekł:
- Tak, ja też chce ci coś wyznać. Chodźmy.
Trzymając się za ręce przeszli przez targ, mijając po drodze Szczura, zbyt pochłoniętego odbiorem zapłaty w postaci srebrnego wisiorka, by zwrócić na nich swoją uwagę. Kiedy poszukiwacz chował przedmiot do metalowej skrzynki, po czym zamknął ją na kłódkę, ci dwoje byli już poza zasięgiem jego wzroku – zniknęli w środku jednego z budynków.
Po pokonaniu trzech pięter, zamknęli się w jednym z pokoi.  Było to ich wspólne lokum. Skromnie umeblowane, tak jak i inne. Mieściły się w nim dwa wąskie łóżka ustawione obok siebie naprzeciw drzwi, szafa i drewniana komoda, na której stała na wpół zużyta świeczka, z której bladożółty wosk ściekł na blat. Na żółtych ścianach przyklejono taśmą kilka zdjęć. Na trzech widnieli uśmiechnięci Eric i Christina. Jedno z nich pokazywało starszego mężczyznę w sztruksowej marynarce, z białą brodą i rzadkimi włosami skrytymi pod czarnym kapeluszem. Pomiędzy nimi wisiała fotografia przedstawiająca rudowłosą dziewczynkę siedzącą na grzbiecie srokatego kuca.
Usiedli na skraju łóżka, na skłębionej pościeli.
- Szczur, ten parszywiec, domyśla się czegoś.
- Co? Jak…?
- Widział jak wymieniłam się z Bobem Lawsonem. Rozmawiałam z nim z boku, myślałam, że nikt tego nie widzi, ale jak widać się myliłam – powiedziała kwaśno.
- Pewnie o tym szybko zapomni. Nie ma się czym przejmować.
- Boję się, że wszystko zepsuję. Że przeze mnie nas odkryją. Całą nasza szóstka tak bardzo się starała. Tyle wyrzeczeń, narad, przygotowań… a ja mogłam to zniszczyć.
- Gdzie się podziała wiecznie optymistyczna, zawsze uśmiechnięta Christina, którą znałem?
- Zmarła, jak…
Christina, która dotąd dzielnie się trzymała, wybuchła niepohamowanym płaczem. Oparła się o narzeczonego i wtuliła się w niego.
- Co się stało? – spytał mężczyzna.
- Widziałam ją – załkała, pociągając nosem. Łzy skapywały na szarą koszulę Erica.
- Kogo? Skarbie, kogo widziałaś? – Te pytania wyszeptał jej we włosy, kołysząc ją w ramionach.
- Córeczkę, swoją małą córeczkę…
Melton milczał przez chwilę ze zmarszczonym czołem, powoli przetrawiając to co usłyszał. Po chwili, gdy zrozumiał, co kobieta miała na myśli, rzekł:
- Sarah? Nie, to nie była ona. To był…
- Zombie, wiem – odparła z lekką irytacją, odsuwając się od niego. Była już nieco bardziej spokojna; łzy przestały cieknąć jej z oczu, a jedyną ich pozostałością były nieco napuchnięte oczy i ślady na policzkach, które jednak starła wierzchem dłoni. - Ale wyglądała jak ona, rozumiesz? Gdy ją zobaczyłam, przypomniałam sobie wszystko. - Christina nagle wstała i zaczęła krążyć po pomieszczeniu z rękoma założonymi na piersiach, zgarbiona, z upuszczoną nisko głową. Krótkie, niedbale przystrzyżone ciemnoblond włosy okalały jej twarz. - Całą tą ewakuację, ten pośpiech, strach. Zamieszanie, jakie wybuchło i to co się z nią stało.
W pewnym momencie podeszła do ściany i zerwała z niej zdjęcie. Wpatrywała się w roześmiane oblicze Sarah. Eric podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Chciałeś coś powiedzieć. O co chodzi? – spytała po minucie czy dwóch, gdy odwiesiła fotografię.
- Ach, tak. – Mężczyzna się spłoszył. Na jego policzkach i szyi pojawiły się czerwone plamy. - Chodzi o to, że…
- Tak?
- Nie jadę z wami. Zostaje tutaj.
Christina zamrugała oszołomiona. Zrobiła krok do tyłu; oparła się przy tym o ścianę, gniotąc róg swojego zdjęcia.
- Ja mam kogoś. Kogoś innego. I ona jest w ciąży. Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale nie chciałem cię zranić. Przepra…
Jego głowa odskoczyła w prawo, a na policzku wykwitła czerwona plama. Christina, wściekła, zraniona i oburzona, zacisnęła w pięść piekącą dłoń.
- Wynoś się stąd – wycedziła.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Informacja bardzo ważna

Roxette oraz ja, czyli niesławny A.J. postanowiliśmy połączyć jej oraz mój blog w jeden. Powody były w sumie znikome. Po prostu zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej i wsio. A że teksty mojego autorstwa będą publikowane na tym tutaj o blogu, to już szczegół.
Wszelakie notki napisane przeze mnie w tytule będą miały dopisek [A.J.], żeby się wyróżniało i była pewność, że nikt autorów nie pomyli. Również będzie stworzona strona z moim nickiem i linkami do wszystkich moich tekstów, ot, żeby był jako taki porządek i ład.
Mam nadzieję, Roxette pewnie również, że to połączenie przyniesie nam jeszcze więcej czytelników i przyjemności z pisania. W końcu mój blog nie będzie świecił pustkami ; P
Za czas nieokreślony, ale na pewno dzisiaj, pojawi się kilka moich tekstów, żebyście mieli okazję zapoznać się z moją twórczością. Obym Wam przypadł do gustu; )
Pozdrawiam,
A.J.

czwartek, 17 lipca 2014

Kradzież

Do tego skoku przygotowywałam się odkąd jestem w mieście. W ciągu dwóch dni znalazłam cel, przez resztę czasu zbierałam informacje. Czujnie wsłuchiwałam się w każdą wzmiankę na temat Herolda von Hricka. Wiedziałam już o nim wiele – z pewnością więcej niż jego własna żona. Ale tak to już w życiu jest – rzadko naprawdę znamy ludzi z którymi żyjemy pod jednym dachem – o czym przekonałam się na własnej skórze. Nieprzyjemna prawda, ale prawda.
Z podsłuchanych i dyskretnie wyciągniętych opisów jego posiadłości (służba wie o wiele więcej, niż ich pracodawcy chcieliby im zdradzić, a w dodatku uwielbia plotkować) oraz z obserwacji, które poczyniłam, znałam w pewnym stopniu rozkład jego domu i byłam w stanie niepostrzeżenie się doń zakraść.
Co też zrobiłam, gdy w ten sobotni dzień jego właściciele wyjechali, a słońce skryło się za murami miasta.
Dzień kradzieży wybrałam nieprzypadkowo – pewien uczynny „ptaszek” za niedużą opłatą przekazał mi informacje o tym, że właściciele domu owego dnia wybierają się na bal. Jako że nie zwykłam polegać na cudzych opiniach, dopilnowałam, by być przy tym, jak rodzina Hricków opuszcza swoją posiadłość. W pewnym oddaleniu obserwowałam, jak wyjeżdżali po południu krytym, bogato zdobionym powozem.
Pod osłoną ciemności podkradłam się na tyły posiadłości i wdrapałam na żelazne ogrodzenie. Pokonanie wystających szpikulców było uciążliwe, jednak udało się bez większych problemów.
W ogrodzie było ciemno, a Hrickowie nie mieli psów, jednak zbytnia ostrożność jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Kryjąc się za gęstwiną krzewów i drzew niepostrzeżenie zbliżałam się do domu. Kiedy dotarłam już pod kamienną ścianę, chwyciłam za pnącza bluszczu. Sprawdziłam, czy utrzymają mój ciężar; liczne gałązki z pewnością połamią się podczas wspinaczki, jednak główny konar powinien wytrzymać. Z wprawą zdobytą z  niemałym doświadczeniem, podciągnęłam się; oparłam stopę na ścianie i ponownie wybiłam w górę. Dzięki licznym ubytkom w zaprawie, wspinanie się było o wiele łatwiejsze.  Dotarcie na piętro zajęło mi niecałe pięć minut. Pokaleczyłam przy tym dłonie, jednak wciąż nikt nie wiedział o mojej obecności, co było najważniejsze.
Kiedy byłam już na wysokości okna, wyjęłam z buta sztylet. Chwilę trwało, zanim balansując na cienkich pnączach i przytrzymując się jedną ręką parapetu, udało mi się sztyletem odsunąć rygiel. To zadanie było dziecinnie proste: wystarczyło pogmerać przez chwilę ostrzem między  framugą, a ramą okna i odnaleźć zasuwkę. Czasem nowsze zamki sprawiały pewien kłopot, jednak wprawna ręka i upór pozwalają z nimi się uporać.
Kiedy już byłam we wnętrzu domu, zamarłam, nasłuchując. Doleciały do mnie odgłosy zabawiającej się na dole służby, jednak nic poza tym. Ruszyłam więc dalej, przypominając sobie co mówiła Bessy, pokojówka pani Hrick: „Ich pokój jest na piętrze, we wschodnim skrzydle. Jest ogromny. Gdybym to ja miała taki pokój, och… Mają takie wspaniałe łoże. ”
Aby się tam dostać musiałam przejść przez całe piętro. Wzdłuż ścian szerokiego korytarza stały ustawione na podestach rycerskie zbroje. W mroku nocy wyglądały upiornie; choć wiedziałam, że są puste, miałam niemiłe wrażenie, że jestem obserwowana przez niewidzialne oczy ukryte za przyłbicami hełmów.
Zorientowanie się, który pokój jest sypialnią pana w tym domostwie, nie było trudne. Tak jak i dostanie się do niego przez zakluczone drzwi. Kiedy mieszkańcy wrócą, z pewnością zdziwi ich fakt, że są otwarte. Hrick nie postępuje nigdy tak nierozsądnie, by dawać służbie możliwość wzbogacenia się swoim kosztem.
Pokój był rzeczywiście ładny, choć zdecydowanie zbyt bogato wystrojony jak na mój gust. Podłogę wyściełały puszyste dywany, ściany zdobiły liczne obrazy, arrasy ścienne. Łoże z baldachimem zajmowało znaczną część pokaźnej sypialni. Widocznie parze małżeńskiej dobrze się wiodło.
Nie to jednak przywiodło mnie tutaj. To, że moim celem był lord von Hrick, nie było przecież przypadkiem. Dowiedziałam się, że w swoich pokojach przetrzymuje nie małą sumkę. W dodatku klejnoty, jakimi obsypywał żonę również można sprzedać za porządną kwotę.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na toaletce przy lustrze zobaczyłam drewniane pudełeczko. Wzbudziło ono moje zainteresowanie i nadzieje. Podeszłam do niego i delikatnie pogładziłam wieczko. Spróbowałam je uchylić; na próżno. I na to znałam sposób. Po chwili w zamku cicho zgrzytnęło i wieczko samo odskoczyło na parę milimetrów. Nie byłam w stanie powstrzymać uśmieszku satysfakcji, który wykwitł na mej twarzy, kiedy otworzywszy pudełko dostrzegłam w nim szmaragdy, szafiry, brylanty i inne błyszczące cuda.  
- Mam cię – szepnęłam, wkładając dłoń do środka.
Wyjęłam kilka okazów i włożyłam je do kieszeni torby. Taki łup, choć u pasera pójdzie za o wiele mniejszą sumę niż jest wart w rzeczywistości – wiadomo: prowizje, ryzyko i te sprawy… - pozwoli mi wyżyć przez następne miesiące. Czekało mnie jednak jeszcze jedno zadania w tym lokum.
Ponownie zmierzyłam pokój krytycznym spojrzeniem, szukając miejsc, mogących posłużyć za skrytki. Ich położenia uczynna w swej naiwności pokojówka niestety nie znała. Trudno się dziwić; nie miała oka złodzieja, nawet jeśli w swoim krótkim życiu zdążyła już coś zwędzić swoim możnym pracodawcom.
Mój wzrok przykuła szafa. Tak jak i wszystko inne w sypialni, i ona była imponująca. Rzeźbiona, z licznymi ornamentami. W tak drogich meblach, zwykle produkowanych na zamówienie, nie raz można odkryć kryjówkę.
Otworzyłam skrzydła. W środku panowała nieprzenikniona ciemność, mimo światła wlewającego się przez strzeliste okna. Rozważyłam ryzyko, wsłuchałam się w panującą ciszę i ze wzruszeniem ramion wyciągnęłam z kieszeni płaszcza świeczkę i lniany woreczek. Rozsupłałam go i wysypałam na doń krzesiwo i hubkę. Szybko roznieciłam ogień i zapaliłam knot. Teraz mogłam ponownie zabrać się za poszukiwania.
Niewielki płomień dawał dostatecznie dużo światła, by rozegnać mrok, a jednocześnie nie powinien nikogo zaalarmować. Przezornie jednak zakrywałam go płaszczem od okien i drzwi. Wnętrze szafy  było wypchane eleganckimi strojami pana domu. Kucnęłam i zbadałam dno. Po chwili znalazłam to, co spodziewałam się odnaleźć. Za pomocą sztyletu podważyłam deseczkę, która bez oporów opuściła swoje miejsce. Z niewielkiego schowka wyłowiłam plik dokumentów, na których widok usta ponownie wykrzywiły mi się w  półuśmieszku.
Nie dane mi jednak było cieszyć się długo; z korytarza dobiegły mnie powolne kroki. Szybko zgasiłam świecę i odczekawszy, aż wosk nieco przyschnie wrzuciłam ją do kieszeni. Za ten czas schowałam również dokumenty do torby. Zamknęłam cicho drzwi szafy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. To, że ktoś ze służby tu wejdzie było mało prawdopodobne, lecz przezorność to cnota. Jeśli komukolwiek przyjdzie na myśl, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, będzie niemile zaskoczony i zapewne postanowi to sprawdzić.
Mogłam co najwyżej schować się pod łóżko i liczyć na to, że nikomu nie przyjdzie na myśl, by sprawdzać. Zdanie się na łut szczęścia nigdy nie budziło mojego zachwytu. Kiedy jednak zobaczyłam w szparze pod drzwiami promienie światła, wsunęłam się pod łoże.
Odczekałam, aż kroki ucichną i opuściłam kryjówkę. Wciąż nasłuchując, z napiętymi nerwami, podeszłam do drzwi. Poczekałam, upewniając się, że obcy już odszedł i wymknęłam się z pokoju. Tam przystanęłam, uświadamiając sobie, że nieznajomy zmierza właśnie w stronę zachodniego skrzydła. Musiałam zaryzykować i pójść za nim; wolałam nie schodzić niżej,  wiedząc, że mogę natknąć się tam na  służbę, a innego bezpiecznego wyjścia nie było.
Ruszyłam więc drogą, którą tego wieczoru już raz przebyłam, z większą ostrożnością i czujnością niż wcześniej. Kiedy byłam już przy schodach, w porę zostałam ostrzeżona przez rozpraszający mrok światło. Skryłam się w niewielkiej niszy za rycerską zbroją.
Cóż, w końcu i mi rycerz przychodzi z pomocą - pomyślałam kpiąco, nasuwając kaptur głębiej na twarz.
Ten przejaw dobrego humoru zniknął równie szybko, jak się pojawił, kiedy odgłos kroków nieznajomego i blask światła zaczęły się zbliżać. Skuliłam się tak bardzo jak mogłam. Mięśnie miałam napięte, gotowe do działania, w razie gdyby tak potrzeba nastąpiła.
Szczęście, o ile kiedykolwiek mi sprzyjało, dziś najwyraźniej postanowiło się mną zabawić. Nieznajomy, który sprawił mi już w ciągu ostatnich pięciu minut sporo kłopotów, okazał się bystrym obserwatorem. Mimo padającego na mnie cienia i ciemnego płaszcza zdołał mnie dostrzec. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamarłam. On, sądząc po stroju majordomus,  przeciwnie: wrzasnął na cały głos, budząc wszystkich tych, którzy jeszcze nie spali. Potem rzucił się w moja stronę. W ostatniej chwili zareagowałam; popchnęłam w jego kierunku zbroję, która z brzękiem powaliła go na ziemię.
Nie czekając na to, by sprawdzać, czy nic mu się nie stało, lub, co gorsza, kto przybiegnie mu z pomocą, rzuciłam się do biegu, w stronę okna, przez które się tu dostałam. Goniły mnie dalsze wrzaski:
- Za nim, idioci! Za nim!
Poczułam się odrobinę urażona, że wziął mnie za mężczyznę, jednak ta omyłka mogła jedynie podziałać na moją korzyść.
Dopadłam okna unosząc je. Rzucając ostatnie spojrzenie w głąb korytarza, w którym właśnie pojawili się dwaj rośli mężczyźni, przełożyłam nogę przez otwór, i w ciągu niecałych dwóch minut znalazłam się na ziemi. Zerknęłam w górę; w oknie stali służący; jeden z nich właśnie przeciskał się przez okno, co z jego rozmiarami nie było łatwe. Znad szerokiego ramienia dostrzegłam twarz jego towarzysza. Kiwnęłam głową w jego stronę, przykładając dłoń do czoła w kpiącym pozdrowieniu. Potem odwróciłam się i ruszyłam przez ogrody w stronę bramy.


Witam!
Tekst powstał już wcześniej, na inną stronę i inną okazję. Ale ostatnio go znalałam i postanowiłam zakonczyć tę historię.
Powoli szykuję zakończenie tego opowiadania. Nie powiem ile będzie części. Zakończenie już znam - mniej więcej. Będzie pozytywne, czy wręcz przeciwnie? To zależy... 
Jeśli się to przedłuży, przepraszam. Ale piszę swoją część "Kopuły", myślę nad "Szczęściem to żart" i (z pewną dozą rezygnacji) rozmyślam nad tym, co się dzieje ze "Słodkim smakiem rewanżu". Do tego dochodzą jeszcze inne pomysły, na razie zalegające w zakamarkach mojego umysłu oraz w różnych plikach pomiędzy tekstami i czekające na realizację.
A i jeszcze jedno: nie mam nic przeciwko pośpieszaniu. Wręcz przeciwnie - może w końcu wezmą się w garść i zabiorę do pracy.
Pozdrawiam serdecznie,
roxette16