niedziela, 9 marca 2014

Prawdziwa historia Aloxy Steem - część czwarta "Nieznajomy"

Przez kilka dni przemierzałam samotnie las za jedyne towarzystwo mając żal i gorycz zdrady. Nawet zranione ramię nie doskwierało mi tak bardzo, jak te uczucia. Rana zadana przez to dziwne stworzenie chociaż nie była głęboka. Ta którą otrzymałam od bliskich sięgała mojego serca, mojej duszy.
Cztery, czy pięć dni, w czasie których zawzięcie oddalałam się od rodzinnej wioski były ciężkie. Ból w ramieniu, osłabienie, bagaż. To wszystko utrudniało marsz. Musiałam się często zatrzymywać, by odzyskać szybko tracone siły. Wytrwale parłam jednak do przodu.
Kiedy jedzenie zaczęło się powoli kończyć, zdecydowałam się zatrzymać na parę dni. Natrafiłam na niewielką polankę i tam rozbiłam obóz. W okolicy widziałam wiele śladów zajęcy, więc zastawiłam kilka pułapek.
Prze kolejne dni żyłam w stałym, niemrawym rytmie. Nigdzie nie było mi tak naprawdę śpieszno. Bo niby gdzie miałabym pójść? Oprócz Om nie znałam nic. Wielki świat poznawałam wyłącznie przez książki. Musiałam jednak zaryzykować, obrać konkretny kierunek i czekać, aż gdzieś dojdę.
Jakiś tydzień po tym, jak przerwałam marsz, wieczorem, gdy w niewielkim garnku sporządzałam gulasz z królika, stało się coś, co zakłóciło mój spokój. Koś natrafił na moje obozowisko.
Był to mężczyzna, wysoki, chudy, odziany w obszarpane, brudne ubrania. Podszedł do mnie tak cicho, że zamyślona nie dostrzegłam jego obecności dopóki nie wszedł w krąg światła rzucanego przez ogień. Wystraszył mnie swoim nagłym pojawieniem się, ale wcale nie był tym zmieszany, czy zmartwiony. Zachował spokój i pewność siebie.
- Witam - powiedział skłaniając głowę. Zdążyłam już zerwać się na nogi, więc staliśmy naprzeciw siebie, odgradzani wyłącznie ogniskiem.
- Kim jesteś? - spytałam wyjmując z pochwy sztylet. 
- Raczej się nie znamy. Nazywam się Berth. - Zrobił krótką pauzę, po czym uśmiechną się przebiegle i oznajmił:- A ty jesteś Aloxa, prawda? Córka Miriam i Deezena.
Zdrętwiałam. Poczułam nagłe ukłucie strachu.
- Skąd to wiesz? Mów! - zawołałam robiąc krok w jego stronę. Sztylet trzymałam w prawej dłoni wyciągnięty ostrzem w stronę mężczyzny.
- Spokojnie, moja droga. - Mężczyzna zaczął okrążać ognisko i, mimo że jeszcze przed chwilą sama zbliżyłam się do niego, teraz starłam się zachować dystans. - Nic ci nie zrobię, nie musisz się mnie bać.
- Zadałam ci pytanie. Skąd to wiesz? - powtórzyłam.
Mężczyzna nadal krążył. Mógł mieć z trzydzieści lat. Był wysoki; co najmniej o głowę wyższy ode mnie. Miał ciemne włosy sięgające mu do ramion. Jego twarz była pociągła, szczupła. Miał jasnobrązowe oczy, które nie wiem czemu, ale wydały mi się dziwnie znajome, choć wiedziałam przecież, że nigdy wcześniej go nie widziałam.
- Chcesz się tego dowiedzieć? Dobrze. Pod jednym warunkiem. Poczęstujesz mnie posiłkiem. - W końcu się zatrzymał. - Nic ci nie zrobię. To ty z naszej dwójki masz broń. Ja nie mam przy sobie nic.
Zastanawiałam się przez chwilę. Czy naprawdę warto było podejmować ryzyko? Nieznajomy wydawał się być niebezpieczny. Na tle ciemnego lasu wyglądał mrocznie. Jednak niepokój nie opuści mnie, dopóki nie poznam odpowiedzi.
- Tylko trzymaj się ode mnie z daleka. Nie zawaham się wbić ci ostrza między żebra - ostrzegłam. 
- Oczywiście.
Berth usiadł przy ogniu. Nachylił się nad garnuszkiem i pociągnął nosem. Zaczął mieszać w naczyniu bulgoczący gulasz. Nie zachwycało mnie, że to zrobił, zupełnie jakbym to ja była tu gościem, a on przyjaznym podróżnym, który udziela schronienia zbłąkanemu nieznajomemu.
Usiadłam, obracając w dłoni broń. Dotyk  drewnianej rękojeści przynosił mi ulgę i dodawał pewności siebie. Obserwowałam mężczyznę, który całą swoja uwagę zdawał się poświęcać potrawie.
Przez kilka kolejnych minut oboje siedzieliśmy w milczeniu. Na usta cisnęły mi się liczne pytania, jednak postanowiłam zaczekać. Podejrzewałam, że i tak Berth nie odpowiedziałby na żadne z nich, dopóki nie zechce. A mimo sztyletu czułam się niepewnie w jego obecności. Nie chcąc jednak by się tego domyślił, trzymałam się prosto i wyzywająco patrzyłam mu w oczy.
- Gotowe - oznajmił. - Masz dodatkowy talerz?
- Nie oczekiwałam, że będę kogoś gościć - burknęłam, ale wstałam i wyjęłam z torby rondelek. Niechętnie zbliżając się do mężczyzny podałam mu go. On nałożył do niego połowę zawartości garnuszka i oddał mi z powrotem.
- A więc... Skąd dowiedziałeś się, kim jestem?
- Zaczekaj, aż zjemy - odparł, biorąc do ust pierwszą łyżkę potrawy.
Chwilę przyglądałam mu się; irytacja mieszała się ze złością i niepokojem. W końcu i ja zaczęłam jeść, nie zważając na smak posiłku. Chciałam jak najszybciej poznać odpowiedzi.
Kolacja ciągnęła się. Kiedy ja uporałam się ze swój porcją, mój towarzysz nie zjadł jeszcze połowy. Delektował się każdym kęsem, jakby spożywał wyśmienite danie, a nie coś ugotowanego naprędce, z ograniczoną ilością przupraw, by starczyły na jak najdłuższy czas. Mogłabym przypuszczać, że od dawna nie miał nic w ustach, ale w takim przypadku raczej rzuciłby się na jedzenie jak wygłodniały pies.
Gdy skończył wyskrobywać resztki potrawy i odłożył garnuszek na ziemię, ponowiłam swoje pytanie. Bałam się, że teraz również nie zechce odpowiedzieć.
Mężczyzna położył się, podkładając zgiętą w łokciu rękę pod głowę. Widziałam go poprzez smużkę dymu, która powoli wznosiła się w górę, targana lekkimi podmuchami wiatru. Przemknęło mi przez myśl, że mamy wiele wspólnego - ja i ten dym. Musimy poddawać się często niesprzyjającemu losowi, nie mając większego wpływu na swój los i zmagać się z przeciwieństwami.
- Jesteśmy dalekimi kuzynami - powiedział cicho; dopóki ponownie się nie odezwał nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. - Nasza rodzina wiele lat temu przeżyła rozłam. Twoi pradziadkowie osiedlili się w Ombre, moi zostali w swojej siedzibie.
Byłam tak oszołomiona tym co powiedział, że nie wiedziałam jak zareagować. Przez kilka sekund wpatrywałam się w niego zanim udało mi się wydusić z siebie głos.
- Jesteśmy krewnymi?
- Dalekimi - odparł. 
- Kim jest nasza rodzina?
Berth otworzył oczy i podparł się na łokciu. Na jego twarzy wymalował się zagadkowy uśmiech.
- Właśnie miałem poruszyć ten temat. Jesteśmy kimś wyjątkowym. Nie chodzi o szlachecki tytuł - powiedział uprzedzając moje pytanie. - Ale go posiadamy. To jednak nieważne. Jesteśmy inni niż reszta ludzi. - Zawiesił na chwilę głos. Patrzył mi prosto w oczy, jego głos przeszedł w konspiracyjny szept; miałam wrażenie, że jestem dopuszczana do niezwykłej tajemnicy. - Tak naprawdę, to nasza rodzina wcale nie jest ludźmi... Jesteśmy wilkołakami - oznajmił z dumą.
Przez chwilę milczałam, po raz kolejny oniemiała z zaskoczenia. Kiedy otrząsnęłam się z szoku, zerwałam się na nogi i zaczęłam się cofać.
Nie wierzyłam w przypadki, ani w zrządzenia losu. Jakiś czas temu zostałam zaatakowana przez niezwykłą istotę, a teraz mężczyzna, którego zobaczyłam pierwszy raz w życiu, mówi, że moja rodzina należy do tych bestii. Nie rozumiałam sytuacji, wiedziałam jedynie, że bardzo jest niebezpiecznie.
- Kimkolwiek jesteś, masz się stąd wynieść - zarządzałam. - Nie chcę już więcej słyszeć o żadnych nienaturalnych bestiach, zwłaszcza o wilkołakach.
- Ależ moja droga - powiedział Berth wstając. - To nie cała historia.
- Nie chcę wiedzieć nic więcej - warknęłam. - Odejdź stąd!
- Nie zwykłem nie wywiązywać się ze swej części umowy.
- Odejdź stąd!- wrzasnęłam.
Mężczyzna poruszając się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej widziałam, znalazł się przy mnie, wyrwał mi broń z dłoni i odrzucił w bok. Potem złapał mnie za ramiona i popchnął w kierunku najbliższych drzew. Przygwoździł mnie do pnia i choć próbowałam z całych sił wyswobodzić się z jego uścisku, nie zwolnił chwytu.
- Uwierzyłaś w to kim jestem. Wspaniale. Czas na drugą część historii. To ja jestem wilkołakiem, który ciebie zaatakował. I to ja doniosłem ciebie do wioski. Zemdlałaś w pół drogi, co nie było korzystne dla moich zamiarów - powiedział wykrzywiając usta. 
- Dlaczego? - sapnęłam. Prawe ramię zaczynało powoli drętwieć.
- A żeby jeszcze poprawić ci humor - ciągnął, ignorując moje wtrącenie - to powiem ci, że twoi kochani rodzice i część mieszkańców waszej marnej wioski również  wilkołakami, o czym wiedzą. I wiedzą również, że wilkołakiem można stać się wyłącznie poprzez urodzenie. - Puścił lewą rękę i chwycił mnie za brodę, zmuszając, abym spojrzała mu prosto w oczy i zmierzyła się z ponurą prawdą.-  Wygnali ciebie tylko dlatego, by chronić siebie. Ponieważ jakiś "przyjazny" nieznajomy, który akurat tamtędy przechodził, zobaczył cię i powiedział, że widział już podobne rany na ciele człowieka, który następnej pełni zmienił się w bestię i wymordował pół miasta. Oczywiście te półgłówki od razu uwierzyły i podchwyciły temat.
- Nie wierzę ci! Puszczaj mnie, do diabła! - krzyczałam, próbując wyswobodzić się z uścisku. Równie dobrze mogłabym próbować przesunąć głaz. - Czego ty ode mnie chcesz?! Dlaczego to zrobiłeś?
Berth roześmiał się. Teraz dopiero zrozumiałam, jak bardzo jest niebezpieczny.
- Doszliśmy do sedna sprawy. Chciałem, abyś zmuszona była odejść z Om. Przyznaję, że nie byłem pewny, czy Deezen się na to zdobędzie, ale wystarczyło odrobinę pogrozić, że zajmę się Katią... Tak naprawdę nie starał się mi sprzeciwiać. Widzisz jak twój ojczulek cię kocha? - Znów roześmiał się kpiąco. - Ale ja będę o ciebie dbał. To ci mogę obiecać. Nigdy nie pozwolę, abyś odeszła. Niczego ci nie zabraknie.
- O czym ty mówisz? - spytałam przerażona, domyślając się do czego zmierza.
- O tym, że zostaniesz moją żoną - oznajmił. - Długo szukałem odpowiedniej kandydatki. A kiedy zobaczyłem ciebie, niecałe dwa lata temu, wiedziałem, że już ją znalazłem.
- Nigdy! Mogłam zostać wygnana, wzgardzona przez bliskich, ale za żadne skarby nie zostanę twoją żoną!- wrzasnęłam kopiąc go przy tym z całej siły w krocze. Mógł być wilkołakiem, ale taki cios powaliłby każdego mężczyznę.
Berth jęknął i pochylił się do przodu. Znów uniosłam kolano, ale tym razem trafiłam w nos. Usłyszałam trzask pękające kości i zobaczyłam jak na moje spodnie tryska krew. Odepchnęłam mężczyznę, co teraz nie stanowiło większego kłopotu. 
- Ty podstępna dziwko!- krzyknął zbierając się z ziemi. - Zapłacisz mi za to!
Stał kilka kroków przede mną, ciężko dysząc. Po chwili zaczął się trząść. Z początku myślałam, że to przez wściekłość, ale gdy dostrzegłam jak jego ciało pokrywa się ciemnym futrem, a twarz się wydłuża, zrozumiałam, że zaczął przemieniać się w wilka. 
Nie wiedziałam co robić. Strzały nie wyrządzały mu żadnej krzywdy, o czym zdążyłam przekonać się już wcześniej. Sztylet, jak podejrzewałam, również nie byłby skuteczną bronią w walce z tą rozjuszoną bestią. Byłam bezbronna. Od samego początku byłam bezbronna.
Zaczęłam się powoli cofać w stronę lasu; strach sprawił, że z trudem zmuszałam mięśnie do pracy. Powietrze stawiało niezwykły opór. Zahaczyłam o wystający z ziemi korzeń i runęłam do tyłu, padając na siedzenie.
Kiedy Berth był jeszcze w części człowiekiem, powiedział chrapliwym, zniekształconym głosem:
- Nie zabiję cię. Czeka na ciebie los o wiele gorszy.
Pomagając sobie zębami zdarł z siebie strzępy ubrań, wyszczerzył kły w moją stronę, a następnie odwrócił się i zniknął wśród cieni lasu. 
Położyłam się na plecach. Wypuściłam z płuc powietrze, zdając sobie sprawę, że przez pewien czas wstrzymywałam oddech. Cała drżałam, choć strach powoli ustępował. Berth uciekł. Nie, nie uciekł. Zostawił mnie tutaj. Dlaczego? Ach, mówił coś o gorszym końcu niż śmierć... Przez ten chrapliwy głos trudno było go zrozumieć. Jaki los miał na myśli? Czy wiedział coś, o czym i ja powinnam wiedzieć? 
Myśli plątały mi się. Nie byłam w stanie się na nich skupić, choć nękały mnie bezlitośnie. Zastanawiałam się również, czy to co mówił o moich rodzicach, o mieszkańcach wioski było prawdą.
Z nadzieją, że Berth próbował mną jedynie manipulować, zasnęłam, pozwalając, by wszelkie wątpliwości i cały nagromadzony niepokój, ustąpił miejsca błogiej nieświadomości.

Edytowany dnia 07.04.2014 roku

8 komentarzy:

  1. Przeczytane, ale kompletnie nie mam pomysłu na jakikolwiek sensowny komentarz. Następnym razem.
    A.J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi. Cieszę się, że zajrzałeś, przeczytałeś i zostawiłeś jakikolwiek komentarz.

      Usuń
  2. Bardzo proszę, pisz więcej. To jest wspaniałe, boskie, cudowne, niesamowite, nieziemskie i bardzo mi się podoba <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, naprawdę. Dostawać takie komentarze to prawdziwa przyjemność i zaszczyt. Cóz mogę jeszcze powiedzieć? Mogę życzyć zarówno sobie jak i Tobie, abym nie zawiodła i sprostała oczekiwaniom. Z pewnością mam już mocny ku temu powód.

      Usuń
  3. Wilkolaki, wampiry i reszta tej bandy są bardzo popularni, trudno wymyślić cos nowego. Tobie się to udało. Nie spotkałam sie jeszcze z sytuacją, którą opisalas.
    Mała dygresja. Piszesz " ograniczoną ilością potraw", a powinno być ( chyba!!!) z ograniczoną ilością składników.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - za komentarz i pochwałę. Nie mi się jednak należy; to opowiadanie jest stwożone na podstawie opisów ze strony Vertdell (wspomnialam o niej, kiedy umieszczałam pierwszy rozdział). Ja jedynie z tego skożystałam.
      Błąd juz poprawiony.

      Usuń
  4. ciekawy rozdział. :)
    Twoja opowieść przywołuje mi na myśl styl średniowieczny.
    Twoje zdolności pisemne właśnie taki przywołują klimat. :)
    znalazłam jeden błąd :
    zamiast przupraw powinno być * przypraw
    co do reszty bardzo mi się podobało i zaraz zabieram się za następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Lubię historie osadzone w takich realiach, ale sama nie czuję się w nich zbyt pewnie.

      Usuń

Dla Ciebie to chwila. Dla mnie impuls do dalszego działania.